Długo zastanawiałam się nad tym, czy o tym filmie opowiedzieć w ramach vloga czy też jest to bardziej temat na pisemne rozważania. Zważywszy, że podczas siedzenia przed kamerą co chwila zapewne robiłabym dłuższe pauzy celem znalezienia właściwych słów lub ochłonięcia po przywołaniu z pamięci jakiejś sceny, postanowiłam zrecenzować ten tytuł na blogu.
"Ona" to dramat/romans, rozgrywający się w - nie tak znów chyba dalekiej - przyszłości ukazanej nam przez reżysera filmu (Spike Jonze). Opowiada historię dojrzałego mężczyzny, zmagającego się z problemami życiowymi. Theodore Twombly (w tej roli Joaquin Phoenix) znalazł się w martwym punkcie swojego życia. Odeszła od niego żona, z którą związany był od wczesnej młodości, wciąż nie jest w stanie zdobyć się na podpisanie papierów rozwodowych i odwleka ten moment w nieskończoność. W pracy zajmuje się pisaniem listów w imieniu własnych Klientów - podziękowania za wspaniałą rocznicę ślubu, za prezent urodzinowy, za imprezę-niespodziankę... Jego poruszające teksty gwarantują mu uznanie zarówno zleceniodawców, jak i właściciela firmy, jednak nie wpływają dobrze na samego Theodore'a, który coraz bardziej zamyka się w sobie, unika kontaktów z innymi ludźmi (w tym z zaprzyjaźnionym małżeństwem sąsiadów), rzadko bywa na randkach, częściej za to korzysta z sex-telefonów, choć nie sprawia mu to większej przyjemności. Żyje z dnia na dzień, a każdy z owych dni jest coraz bardziej pusty i pozbawiony sensu.
I wówczas na rynek trafia zupełnie nowy
System Operacyjny, który swojemu użytkownikowi towarzyszyć ma zawsze i wszędzie, pomagając w rozwiązywaniu problemów, sortowaniu maili, odpisywaniu na nie, wyszukiwaniu porad i rozwiązań. Rewolucyjne OS-y nie są zwykłym oprogramowaniem -
mają świadomość, porozumiewają się z ludźmi za pomocą syntezatorów mowy brzmiących dokładnie jak żywa osoba, mają uczucia, rozwijają się. Theodor instalując własnego OS-a nie miał pojęcia, jak zmieni się jego życie, gdy wkroczy do niego OS imieniem Samantha (głosu użyczyła jej Scarlett Johansson), ucząca się w błyskawicznym tempie zarówno swojego użytkownika, jak i tworząca
własną osobowość, zgłębiającą uczucia i myśli oraz nieograniczoną niczym wiedzę (dzięki stałemu dostępowi do Internetu, każdy OS potrafi wykonywać kilkanaście tysięcy czynności jednocześnie). Szybko okazuje się, że ciepła, cierpliwa, troskliwa i zabawna Samantha, to ideał Theodore'a. Choć pozbawieni możliwości bezpośredniego kontaktu, spędzają ze sobą całe dnie - dowcipkują, wybierają się na wycieczki, komunikują się ze sobą jak dwójka zwykłych ludzi.
Filmu takiego jak "Ona" chyba jeszcze nie było. Jasne, ukazywano nam świat przyszłości, w którym zostalibyśmy zdominowani przez maszyny - ale nie w taki sposób. Nie poprzez emocje. Pokazanie nam, Widzom, że zagrożenie ze strony świata maszyn może wyglądać zupełnie inaczej niż dotąd mogliśmy przypuszczać i że nie oznacza ono przejęcia władzy nad światem, lecz nad naszymi sercami - wciska w fotel i daje do myślenia. Czy jesteśmy aż tak samotni i niezrozumiani przez innych? Czy faktycznie sztuczna inteligencja potrafiłaby pojąć nasze uczucia lepiej, niż drugi człowiek? A co w sytuacji, gdy okażemy się zbyt niedojrzali, zbyt ograniczeni, by dorównać OS-om? Czy ból związany z przeżywaniem kryzysów w związkach stworzonych ze sztuczną inteligencją, pozbawioną ciała, jest porównywalny do tego, jaki odczuwamy rozstając się czy rozwodząc z drugą istotą ludzką?
Takie pytania (i mnóstwo innych, uwierzcie) przelatują przez głowę wiele razy w trakcie oglądania filmu. Zmuszają do refleksji nad własnym życiem, własnym związkiem, własnymi potrzebami. I nad samotnością. Która prędzej czy później dopadnie chyba każdego z nas.
Film poruszył mnie tak mocno, że jeszcze dłuższą chwilę po jego zakończeniu nie byłam w stanie wstać z fotela. Głowę miałam przytłoczoną setkami tysięcy myśli. Z całą pewnością obraz ten wywarł na mnie tak duże wrażenie dzięki świetnemu scenariuszowi i
genialnej wręcz roli J. Phoenixa. Polecam. Jest to bowiem jeden z tych filmów, które po prostu
trzeba zobaczyć.